Tag Archive | książka

Mówię o bieganiu

Gdyby mniej więcej rok temu, ktoś powiedział mi, że będę czerpać niewypowiedzianą radość z wysiłku fizycznego, to wyśmiałabym go w twarz i jeszcze obgadała za plecami.

Murakami

O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu. Haruki Murakami.

Tak, tak.

Ale to było dawno i moje życie, a właściwie ja tylko, uległam przemianie o sto osiemdziesiąt stopni. Dlaczego? Nie ma jednego powodu. Chyba byłoby to dziwne gdyby był. Raczej wiele zróżnicowanych czynników nałożyło się na siebie, a efekt ostateczny okazał się zaskakujący. Szczególnie dla mnie samej.

Pewnego dnia poczułam po prostu, że nie mogę dłużej wzbraniać się od sportu, bo przed trzydziestką nie będę w stanie nawet dobiec do autobusu.

Dygresja:

To akurat złe porównanie, bo jedną z moich naczelnych życiowych zasad jest: „nie biegam do autobusu!”. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że moim zdaniem bieg do autobusu jest dość specyficzny i wygląda bardzo niezgrabnie. A ja nie chcę wyglądać niezgrabnie… I za każdym razem kiedy siedząc w tramwaju widzę kogoś nadbiegającego to utwierdzam się w słuszności tej zasady.  Po drugie dlatego, że gdyby jednak nie udało mi się zdążyć czułabym ogromny (tak wiem, irracjonalny) wstyd. Tak sytuacja.

Zaczęłam więc zastanawiać się, co mogłabym robić. Odpadła siłownia, gdyż nie dość, ze jest droga to wydaje mi się szalenie nudna. Poza tym, pewnie nie umiałabym ogarnąć połowy sprzętów i musiałbym prosić osiłki o pomoc (tak wiem, dramatyzuję). Odpadły sporty zespołowe, bo chociaż mam predyspozycje do gry w koszykówkę lub siatkówkę ( dokładnie, jestem nieprzeciętnie wysoka) to jakoś zawsze brakowało mi tego zacięcia i gotowości do rzucenia się na piłką na kolana. Pomyślałam zatem o biegach. I nie byłoby w tym nic dziwnego, bo to sport, który można uprawiać wszędzie i tanio – początek jedyna inwestycja to buty- gdyby nie fakt, że właśnie biegania w całej swojej szkolnej karierze nienawidziłam najbardziej. Przebiegnięcie 500metrów było dla mnie katorgą i nadludzkim wysiłkiem. Uważałam to za największą karę , zwykle oszukiwałam kiedy nauczycielka odwróciła wzrok, a po dobiegnięciu do mety dochodziłam do siebie przez kilka godzin. A tu proszę.

I teraz musi być trochę filozoficznie. Próbowałam inaczej, ale się nie da.

Poza bieganiem zaczęłam też ćwiczyć fitness (Zgadliście, Ewa Chodakowska to moja bogini, ale o tym kiedy indziej), dzięki któremu dowiedziałam się, że mięśnie naprawdę może być widać.  To biegowo- fitnessowe połączenie zapewnia mi  idealną równowagę, ponieważ o ile fitness służy głównie mojemu ciału, to bieganie jest dla duszy. Nie przesadzam. Biegam rano, latem nawet przed 7:00. Sama, bez muzyki. Sama wybieram trasę, sama reguluję tempo i rozmyślam. To naprawdę idealny czas na reset i powrót do równowagi, nabranie energii i świeżej perspektywy wobec wielu spraw. A ilość wyprodukowanych wtedy endorfin starcza mi zwykle do końca dnia.

Jedynym minusem tej zmiany jest to, że teraz ciężko mi zrozumieć „jak można nie biegać??” czym zapewne doprowadzam wszystkich niebiegających do szału, tak jak niektórzy kiedyś doprowadzali mnie. Ale teraz przynajmniej wiem, że mieli rację.